środa, 24 grudnia 2008

100 Wigilii

Mam dziwne wrażenie, że w całym tym komercyjnym zgiełku ludzie zapomnieli o co tak naprawdę chodzi w świętach. A wcale nie chodzi o najładniejszą choinkę, tonę prezentów pod nią, nie chodzi też o 12 dań (jakże często odgrzewanych obecnie w mikrofali), nie chodzi o Mikołaja/Aniołka/Dziadka Mroza, ani o tysiące smsów wysłanych z życzeniami do rodziny i znajomych.
Chodzi o Boga.

Moja siostra stwierdziła niedawno, że człowiek który żyle 100 lat przeżyje tylko 100 Wigilii. Właśnie... Tylko 100, przecież to tak mało. A nie każdy żyje 100 lat.
Więc z okazji świąt życzę wszystkim aby potrafili dostrzec to co najważniejsze i aby nie marnowali czasu.
Nie prześpij świąt.

sobota, 20 grudnia 2008

Prawo ciążenia względnego

Pakowanie... Za każdym razem ten sam problem. Co zabrać, co się przyda a co raczej nie? Czy brać książki, nawet jeśli nie zamierzam do nich zajrzeć, czy też nie obciążać nimi bagażu a tym bardziej mojego umysłu...
W dodatku zawsze przy pakowaniu robi się potworny bałagan. Doprawdy nie mam pojęcia dlaczego. Przecież pakuję rzeczy do plecaka, w miarę sprawnie (o dziwo nie zajmuje mi to dwóch dni).
A najciekawsze jest to, że na początku mój plecak zawsze waży względnie mało. Jednak, w drodze na dworzec, z każdym krokiem waży co najmniej o pół kilo więcej. Czy fizycy już zaobserwowali coś takiego? Bo mi się wydaje, że może być to przełomowe odkrycie, jakieś prawo ciążenia względnego...

No to ok, zapakowałam wszystko. Za dużo tego, zdecydowanie za dużo... ale w końcu jadę na dwa tygodnie.

Tak na pocieszenie pokażę wam jak wyglądał jeszcze niedawno mój pokój. Gdyby ktoś chciał wiedzieć jak wygląda życie w akademiku, to właśnie tak ;) (czasami)

piątek, 19 grudnia 2008

Akademikowa scenka nr 2

Jest już dość późno, choć dla niektórych nadal wcześnie. Na korytarzu rozbrzmiewa muzyka.
Agata je kanapkę z serkiem i uczy się angielskiego na jutrzejszy test zaliczeniowy (a właściwie już dzisiejszy). Jeszcze przed chwilą uczył ją Shadi, swoimi jakże nowatorskimi sposobami (kojarzysz present perfect? np I have lost turniej so I am really wkurwiony). Jego przykłady zawsze są takie... życiowe. Uczył ją i uczył, aż w końcu stracił cierpliwość, może też dlatego że wylał sobie przez przypadek kubek herbaty na kolana.
Ja w tym czasie poprawiałam mój referat, żeby móc go jutro oddać w ręce doktora L. A teraz właśnie skończyłam pisać zadanie z rosyjskiego.
Piję już trzeci kubek herbaty, a Agata to już nie wiem który. Gdy Agata zapytała Shadiego czy chce coś do picia, to zapytał ją do której jest jutro czynna biblioteka na uczelni (nie myślcie, że studenci są aż tak zakręceni, tutaj wszystko ma logikę). Jak się okazało że do 18 to powiedział, że chce kawę (spanie odkłada na dzień jutrzejszy i pewnie nie wie czy zdąży się zwlec z łóżka przed zamknięciem biblioteki).
Wchodzi Magda... Agata informuje ją, że pożyczyła sobie jej książkę do angielskiego. Następuje złowroga cisza, a dopiero po chwili Magda mówi ok.
Ogólnie Magda więcej z nami nie mieszka niż z nami mieszka. Pewnie dlatego kontakty interpersonalne w naszym pokoju są takie a nie inne.
Za oknem pada deszcz. Akademik już częściowo się wyludnił. Reszta pewnie jutro wyjedzie na święta i na korytarzach będzie dziwnie cicho... Nie na długo ;)

środa, 17 grudnia 2008

Diabeł, czas, przyjaciel

Heh, jednak nie taki diabeł straszny jak go malują (a raczej lucyfer).
Wygłosiłam dzisiaj mój referat o gospodarczym znaczeniu płazów i gadów przed doktorem L. I co się okazało? Okazało się, że ciężkie przejścia z zeszłego i obecnego semestru nawet pozytywnie wpłynęły na nasze relacje. Nie mogłam wyjść z szoku gdy usłyszałam "Pani Joasiu, jest to najlepszy dzisiaj referat". Po prostu lol; a już myślałam, że z tym człowiekiem nie da się dojść do porozumienia.

W ostatnich dniach czas rozpędził się tak bardzo, że... aż sama nie wiem. Wiem tylko, że otaczają mnie sterty naczyń, a między nimi jeszcze większe sterty książek, że gdzieś wyparowała kawa, że wszystko jest w nieładzie, że coraz częściej myślę "spokojnie, w sobotę wieczorem wyjeżdżam na święta i nic mnie już nie obchodzi".

Ostatnio nie mogę spać. W moim przypadku jest to niemały ewenement. Do tej pory mogłam spać zawsze i wszędzie, z prędkością zasypiania równą prędkości dźwięku.
A teraz nie mogę spać...
Nie mogę zasnąć...
Budzę się nad ranem...
To jest właśnie najgorsze - obudzić się i zacząć myśleć. Dziś w nocy doszłam do wniosku, że rozpaczliwie potrzebuję przyjaciela. Takiego prawdziwego, któremu powiem wszystko od początku do końca. Ech, starzy przyjaciele już od dawna się nie odzywają.
Gdzie oni są, ci wszyscy moi przyjaciele??? Zabrakło ich, choć zawsze było ich niewielu...

piątek, 12 grudnia 2008

Chłód z IRĄ w tle

Zamarzam przed komputerem, w moim własnym pokoju. Poszłabym spać, ale boję się, że jak wstanę to będzie mi jeszcze zimniej. Kraków rozpieścił mnie ciepłem, a nawet gorącem na każdym kroku i teraz czuje się jakbym była na dalekiej północy. A przecież jestem 150 km na południe od Krakowa!
Jeszcze tylko ten jeden tydzień i nastąpi wreszcie przerwa świąteczna. Już trochę ten natłok spraw mnie przygniótł, najwyższy czas się z tego wygrzebać. A później... Uff, nawet nie chcę myśleć. Styczeń będzie szalony. Obawiam się, że nie będę miała chwili wytchnienia...
Koniec, bo zaraz znowu zacznę smęcić. Prawda jest taka, że w życiu nie ma lekko, a jeśli jest to cóż to za życie?
Więc:

Póki we mnie ogień, póki płonie w żyłach krew,

Jeszcze wierzę sobie, swoje robię, swoje wiem.
Póki we mnie życie mam przed sobą cel i szczyt
Dobrze wiem którędy iść mam by nie zgasił nikt
we mnie Ognia.

Teksty IRY zawsze były dla mnie
czymś ważnym. IRA, dzięki za myśli
których nikt inny nie umiał tak pięknie wypowiedzieć.

czwartek, 11 grudnia 2008

Tysiące twarzy

W tysiącach mijanych szarych twarzy
szukam uśmiechu
blasku oczu

I nie wiem czy kiedyś się zdarzy
że spotkam twarz promienną
roześmiane oczy

wtorek, 9 grudnia 2008

Memento mori

Dzisiaj usłyszałam wspaniałą piosenkę. Chciałabym żeby została ona wykonana na moim pogrzebie. Wiem, niektórzy pomyślą, że w moim wieku nie myśli się o takich rzeczach, ale jak ją usłyszałam to od razu wiedziałam, że to jest to. Myślę, że ta piosenka byłaby najlepszym pożegnaniem z bliskimi. A w dodatku wydaje mi się, że wyraża ogromny spokój i nadzieję dla tych którzy pozostają.
To dobry utwór gdy na zawsze odchodzi ktoś bliski. Warto wtedy zatopić się w ten tekst.

A oto utór: Na zawsze.


11.12.2008 18:41
PS.
Znam człowieka który ma wybraną piosenkę na okoliczność końca świata (swoją drogą ciekawa osobowość). Więc chyba ten post nie jest aż taki niezwykły :P

poniedziałek, 8 grudnia 2008

Walcz!

Jak wiadomo student musi walczyć.
Z czym?
Ze wszystkim i o wszystko: o lepszą oceną (nie dałoby się podciągnąć tego 2 na minus minus 3?), o to żeby więcej zostało w kieszeni, o notatki (jeśli nie ma swoich), o coś do zjedzenia (w lodówce jest tylko światło), o czas (którego zawsze brakuje, zwłaszcza przed sesją)...
Student mieszkający w akademiku musi walczyć jeszcze więcej.
Przykłady: walczyć z własną słabością (bo przecież to że nie potrafisz zasnąć jak gra muzyka to tylko twoja słabość i musisz to jakoś opanować, albo się wyprowadzić), walczyć o prysznic (są godziny natężonego ruchu), walczyć z dziwnymi zwyczajami współlokatorów (ona zamyka okno i odkręca kaloryfer na ful, a ja otwieram i zakręcam), walczyć z lenistwem (trudno jest wstać z łóżka jak nikt inny nie wstaje, a w dodatku nie ma zamiaru wstać nawet do południa).
Dzisiaj rano też musiałam walczyć. Obudziłam się, z początku nie wiedząc dlaczego, ale zaraz potem zorientowałam się, że cała poszewka z kołdry znalazła się na wysokości moich ramion. Dlaczego? Poszwy nie mają guzików :/ Więc podjęłam walkę, żeby poszwa wróciła na swoje miejsce a ja żebym mogła iść z powrotem spać. Po 3 minutach skapitulowałam. Uznałam że już lepiej wstać. Ale dzisiaj w nocy się już nie dam!

piątek, 5 grudnia 2008

Pogodowy zawrót głowy

Wstałam o 8.00, może trochę później. Agata też wstała, bo razem miałyśmy iść na wf. Nie miałam pojęcia jak się ubrać. Od ponad roku kupujemy do naszego pokoju termometr zaokienny... Czasami naprawdę by się przydał. Tymczasem, skoro nie mamy termometru korzystamy ze zdobyczy cywilizacji - internetu. Więc włączyłam dziś rano pogodę na Onecie i dowiedziałam się, że w Krakowie jest właśnie 6 stopni i że pada.
Wyjrzałam za okno.
Ani kropli deszczu. Ale za to jest mgła.
Cóż... Rzeczywistość jest inna niż wirtualny świat.
Do reszty zdezorientowana ubrałam kurtkę jesienną (muszę przyznać że to był trafny wybór).

Przez ostatnie 2 godziny robię zadanie z rosyjskiego. Tłumaczenie gazet ekonomicznych na rosyjski nie jest tak banalne jak można by przypuszczać. Więc siedzę nad słownikiem, piję kawę i powoli posuwam się naprzód. Nagle z ogromnym żalem zauważam że skończyła mi się kawa w kubku :( nie mam już czego sączyć... ech...

czwartek, 4 grudnia 2008

Prezentowe szaleństwo

I szykuje się kolejna ważna decyzja - wybór promotora. Kto? Naprawdę nie wiem. Do wyboru jest trzech profesorów, ale nie mam pojęcia którego wybrać, bo nie wiem prawie nic na ich temat...

Na uczelni było dzisiaj spotkanie z Jerzym Stuhrem.
Było dużo ludzi.
Bardzo dużo...
Za dużo!
Prawie nie było czym oddychać, ale i tak nie żałuję. Osobowość co najmniej nieprzeciętna i warto było posłuchać tego co ma do powiedzenia i jak trafnie odpowiada na pytania.
I miło było usłyszeć że ten wybitny aktor jest za zniesieniem abonamentu radiowo-telewizyjnego.

Wczoraj byłam z pracą zaliczeniową u dr L. Nie zaliczył. Powiedział, że numeracja jest zła i trzeba ją zmienić. Ech... ileż jeszcze można?

W Krakowie trwa w najlepsze szaleństwo pt "święta Bożego Narodzenia". Ludziom jakby przeskoczył jakiś trybik w głowie i teraz wydaje się, że zauważają jedynie wystawy sklepów. A te nadążając taktownie za konsumentami, toną pod górami potencjalnych prezentów: bombonierkami, biżuterią, perfumami, książkami, śmiesznymi kapciami, ciepłymi swetrami, formami na ciasta, ręcznikami, lalkami, samochodzikami, samolotami i całą masą innych rzeczy (w stosownie na tą okazję zawyżonych cenach). Centra handlowe przeobraziły się w przytulne miejsca spędzania czasu ze znajomi, gdzie z głośników płyną świątecznie nastrajające utwory, na każdym rogu można zapakować prezenty i oczywiście wszędzie rozstawione są ogromne choinki (im większe tym lepsze) całe oświetlone.
Zastanawia mnie tylko jedno: ile kosztuje oświetlenie lampkami całej Galerii Krakowskiej, przez cały grudzień? Na pewno sporo. A kto za to płaci? Oczywiście nabywcy prezentów czyli my (ja mogłabym roić zakupy bez tych wszystkich światełek).
I tym jakże optymistycznym akcentem pragnę zakończyć.

wtorek, 2 grudnia 2008

Uśmiechnięta od ucha do ucha

Pozytywne akcenty w tym dniu:
1. Nie było ćwiczeń z mikro, więc nie musiałam wstawać o 7.50
2. Ruszyłyśmy z Weroniką z pracą zaliczeniową do dr L. i jutro mamy zamiar ją oddać
3. Usłyszałam na temat mojej fryzury i ogólnego wizerunku "pretty"
4. Ktoś zwrócił mi uwagę "weszłaś uśmiechnięta od ucha do ucha" (zaznaczę że nie miałam konkretnego powodu), co śmiem poczytywać jako pewien przełom (zostałam optymistką?).
5. Pogoda była dziś naprawdę fajna :)

To by było na tyle z podsumowania dnia.
Teraz niestety muszę zabrać się za opasły tom o globalizacji. Jeżeli zdążę go przeczytać i przygotować się z planu Balcerowicza przez najbliższe dni to może zaliczę historię gospodarczą jeszcze w grudniu (zawsze to o jeden egzamin mniej w sesji).

W akademiku panuje podejrzana cisza... Czy to cisza przed burzą, czy też nie wszyscy jeszcze otrzeźwieli po andrzejkach?

niedziela, 30 listopada 2008

Tu i tam

Siedzę przed komputerem i popijam kawę zbożową. Przed chwilą przyjechałam do Krakowa.
Znowu ten Kraków... W tamtym roku prawie go nienawidziłam, a teraz... Teraz stał się jakiś taki bliższy, bardziej przyjazny. Jakiś taki bardziej Mój.
Nie oznacza to wcale, że moje kochane miasto poszło w niepamięć. Właściwie to dopiero teraz jestem w pełni świadoma uroku jego małomiasteczkowości, otulonej lasami i pagórkami, z historią pełną tajemnic.
Dzisiaj w moim umyśle zrodziła się ciekawa myśl: że mogłabym kiedyś być burmistrzem tego mojego miasta. Pomysł może i niedorzeczny, ale od czegóż jest wyobraźnia? :)

piątek, 28 listopada 2008

Pożegnanie



Arni nie wrócił... To oznacza że pewnie nigdy go już nie zobaczę.
Brakuje go... bardzo...

środa, 26 listopada 2008

Akademikowa scenka nr 1

Przed chwilą przyszła Olka, razem z Agatą poprawiały jakieś zadanie z niemieckiego dla kogoś tam. Zaraz po niej przyszedł Gamracy - upomnieć się o 1 zł który wisiała mu Agata i przy okazji żeby pożyczyć garnek.
Pierwsze, naturalne pytanie padło od razu: po co Ci ten garnek?
Będziemy robić frytki :)
Na to Olka: to kiedy możemy wpaść na kolację?
Gamracy: no to może za... zadzwonię :P A w ogóle to mamy tylko 2 kg ziemniaków na 3 osoby, więc nie ma się czym dzielić.
W związku z tym Olka nie chciała go wypuścić z pokoju. I z ironią powiedziała "tak jak w rozmowach kwalifikacyjnych: zadzwonimy do pani. Już to widzę".

wtorek, 25 listopada 2008

Szarość

Jest jakoś tak szaro. Nie tylko za oknem, ale w ogóle szaro.

Zdecydowanie za krótko spałam.
Chociaż nie to jest najbardziej bolesne, ale to że musiałam wstać o 6.00. Nie cierpię wcześnie wstawać. Tylko oczywiście życie nie daje mi żadnego wyboru w tej kwestii...

O 7.50 zaczęłam pisać kolokwium z mikro.
Minuty zaczęły pędzić.... (nie mam pojęcia dlaczego).
O 9.00 kolokwium się zakończyło. Nie było ani trudne, ani łatwe. Raczej podchwytliwe. I oczywiście zadanie obliczeniowe było skomplikowane. Nie wiem czy nie namieszałam w nim...

Przepadł mi dzisiaj rosyjski. Właściwie cieszę się z tego powodu.
Dzięki temu wypiłam pyszną kawę (i wreszcie się trochę obudziłam).
Teraz jeszcze tylko jeden wykład i wracam do akademika. Pewnie znowu zjem obiad o 19.00. A później zamierzam ambitnie pouczyć się statystyki (ale nie obiecuję że dam rady. Dzisiaj miałam ciężki dzień)...

Ogólnie w pozytywny nastrój wprawiają mnie reakcje ludzi na moje ścięcie włosów. Dziękuję tym wszystkim którzy mówią, że mi ładnie :) /a jeszcze ciekawsze są sytuacje kiedy ktoś to zauważa po 10 minutach rozmowy ze mną - wtedy dopiero jest zabawnie/

poniedziałek, 24 listopada 2008

Zabieganie

I zaczęło się...
Niestety zaczęło się mnożyć zajęć, referatów, kolokwiów, zadań, lektur... I wszystko to do zrobienia na wczoraj, albo nawet na tydzień temu. Zorientowałam się nagle, że brak mi czasu... że obiady jadam o 19, jeżeli w ogóle jadam... I że do tego wszystkiego trzeba jeszcze podejmować decyzje.
Życiowe Decyzje.
Takie które powinno się starannie przemyśleć, obgadać ze znajomymi, przyjaciółmi, rodziną. A ja nie mam na to czasu, więc bez większego zastanowienia zapisałam się dzisiaj na specjalność, która podoba mi się bardziej z nazwy (bo przecież skąd mam wiedzieć jaka będzie w praktyce).
Specjalność: Strategie rozwoju regionalnego.
Czyż nie brzmi to dobrze?

niedziela, 23 listopada 2008

Nagle...


... jesień zmieniła się w zimę. Naprawdę nie wiem kiedy złote liście opuściły drzewa i gdzieś zniknęły. A tutaj już śnieg... I już moje ukochane góry toną w białym puchu, a las za oknem mieni się biało-zielono.

I chyba z jesienią odszedł Arni...

Nie ma go już prawie tydzień. Wiem, że psy chadzają własnymi drogami, ale znam go dobrze i nigdy nie było go tak długo...


piątek, 21 listopada 2008

Do góry nogami

Ostatni miesiąc przyniósł tyle zmian, że już sama się w nich pogubiłam.
Całe moje życie stanęło na głowie, zupełnie nagle i niespodziewanie. Później rozglądnęło się, zorientowało że wszystko jest nie tak jak trzeba i w związku z tym zarządziło rewolucję.
A ja zupełnie zaskoczona nawet nie próbowałam oponować, poddałam się.

I dobrze, że tak się stało. Dostrzegłam wreszcie wszystko to co było źle. I zmieniłam... Zmieniłam przede wszystkim siebie...

Zobaczymy jak to rozwiązanie sprawdzi się na dłuższą metę, ale na razie mi dobrze ze sobą :)

czwartek, 20 listopada 2008

Rozbawienie

To było naprawdę coś. Kabaret PUK rozbawił mnie do łez. Przez ponad godzinę śmiałam się bez przerwy. To naprawdę niesamowite, że ktoś potrafi sypać żartami z rękawa, na żywo, bez zastanawiania się.
Pozytywna energia tkwiła we mnie przez całą drogę powrotną, którą musiałam odbyć pieszo (bo tramwaje nie jeździły z powodu wypadku), w dodatku w strugach deszczu i przy akompaniamencie silnego wiatru. Jakby jeszcze tego było mało noga bolała mnie z każdym krokiem coraz bardziej. A ja mimo tego szłam sobie z uśmiechem na twarzy (co wyraźnie dziwiło przechodniów).
Doprawdy zadziwiam sama siebie, nigdy wcześniej nie było we mnie takiego optymizmu jak teraz... Ciekawe...

środa, 19 listopada 2008

Od końca

Więc nie będę wcale zaczynać od początku - to by było nudne i przydługie. Zacznę od końca. Właśnie na końcu pewnej książki przeczytałam "życie może być przygodą, jeśli sami je takim uczynimy".
Szczerze mówiąc te proste słowa uderzyły mnie swoją prostotą i prawdziwością tak, że postanowiłam zamienić swoje życie w największą przygodę -
w Przygodę Życia :D

Noga boli mnie koszmarnie. A w zasadzie wcale nie.
Przesadzam, sama przed sobą wyolbrzymiam tą sprawę.
Jest coś takiego w ludziach, że lubią się nad sobą użalać. Ja też to mam...